czwartek, 3 stycznia 2013

Podsumowanie i nowy początek


tak oto jestem. przetrwałam koniec świata, przetrwałam święta i dotrwałam do szczęśliwego Nowego Roku.
ufam, że nowy rok spełni pokładane w nim nadzieje i oczekiwania i obdarzy nas szczęśliwością i obfitością. amen.


ale od początku...

koniec świata przeszedł właściwie przeze mnie niezauważony. w ferworze świątecznych przygotowań oraz toczącej mnie infekcji wirusowej, o planowanej apokalipsie przypomniałam sobie przed godziną 21. szybko uznałam, że jeżeli miała nadejść, to zdecydowanie wybrałaby sobie lepszą porę. bo gdzie tak po nocy ludzi będzie nękać. faux paux że chuj. także oficjalnie odwołałam alarm końcoświatowy.


święta...no święta jak to świeta. pierogi z kapustą, karp, przewigilijna kłótnia rodzinna, prezenty, wszystko zaliczone. dodatkowo dostał mi się jeszcze w pakiecie mega kaszel, także zdychałam. wtedy też pomyślałam czy krótkie życie jakie pozostałoby mi po usunięciu sobie płuc nie byłoby lepszym wyjściem niż to obecne, z płucami i z kaszlem. mąż mnie jednak zapewnił, że z płucami lepiej. ufam mu bezgranicznie, także pozostałam przy wersji z płucami.
dobrze, że święta trwały krótko, bo śmiertelność populacji ludzkiej znacznie by wzrosła. wszyscy by się zajedli na śmierć. przypuszczam, że i my z Mężem moglibyśmy paść ofiarą świąt.


sylwester. no szalony to on z pewnościa nie był. po dwunastej usłyszałam już pierwsze pytanie Męża kiedy jedziemy. o 2 w nocy dobudziłam Męża, o 3 byliśmy w domu, pół godziny później już smacznie spaliśmy. śmiem zaryzykować stwierdzenie, że najlepiej bawiła się Koksterka, która to towarzyszyła nam w sylwestrowej zabawie. no i była w swoim żywiole. przeszczęśliwa, w centrum uwagi. całą noc hasała. w przeciwieństwie do nas. zdziadzieliśmy. oficjalnie mianuje nas zgredami roku 2012. no masakra. jeśli poziom naszego zdziadzenia będzie się dalej w takim tempie posuwał, za rok spędzimy upojny sylwester z polsatem, a za pięc lat w ogóle nie wstaniemy z łóżka. 


i to właśnie zmusiło mnie do poczynienia kilku noworocznych postanowień.
pierwsze postanowienie: za rok sylwester będzie w naszym wykonaniu bardziej aktywny. tańce do rana. tak jak u mojej, o prawie dziesięć lat starszej koleżanki z pracy, która to właśnie kolejny dzień ledwo chodzi przez zakwasy, bo szalała w sylwestra do 7 rano.
i w tym roku mniej planowania przyszłej, zbliżającej się wielkimi krokami emerytury, a więcej energii i aktywnego spędzania czasu, bo w końcu, do diaska, mam tylko 30 lat, a nie 70. także świat stoi przede mną otworem, powinnam z życia czerpać garściami i takie tam, sami wiecie...
w nowym roku postanawiam więc więcej czerpać garściami...

kolejne postanowienie, kwestia dosyć wrażliwa, bo już nie raz w tym względzie dałam ciała (może lepiej byłoby powiedzieć "przybrałam"). schudnąć, zgubić mocno nadprogramowe kilogramy już niekochanego ciała, którego zdecydowanie jest za wiele. dawno już przekroczyłam granicę "grubej świni" i zbliżam się wielkimi krokami do "wielkiego spaślaka". także trzymajcie kciukasy, bo jeśli się nie uda niedługo trzeba będzie mnie toczyć.


i na koniec rada.
nie idźcie na Hobbita. a już na pewno nie na Hobbita 3D. no jakaś porażka to trzy de. kiedy to Hobbit nie zdążył dojść tam gdzie planował, bo na ekranie pojawiły się napisy końcowe zrozumiałam, że chyba nastąpi ciąg dalszy. przypomniawszy sobie rozmiar książki, zrozumiałam również dlaczego mi się z deczka dłużyło. niestety rozbicie 300 stronnicowej książeczki na trzy ponad 2,5 godzinne filmy musiało mieć taki skutek. także właśnie tak o. klimat filmu fajny, jak władca pierścieni, także jak ktoś lubi to można, ale jak ktoś nie musi, to niech się obejdzie.


alleluja. i happy new year!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz