czwartek, 10 stycznia 2013

Opowieść o (nie)zwykłej kobiecie



Janina była kobietą niezwykłą. Nie zrozum mnie źle - Janina nie umiała unosić się w przestworzach ani wyciągać królików z kapelusza. Gdybyś znał Janinę tylko ze słyszenia pewnie zadałbyś sobie pytanie co niezwykłego może być w kobiecie z malutkiego miasteczka, o której nigdy nie pisały nawet lokalne gazety.  Postaram się cię przekonać, że taka była.

Janina urodziła się na wsi jako czwarta z dziesięciorga rodzeństwa. Podobno Janina była ulubienicą ojca, przez co nie musiała za dużo pracować w rodzinnym gospodarstwie kosztem m. in. młodszej Zofii (Zofia potrafiła to przypomnieć na rodzinnych spotkaniach po latach, gdy obie były już dobrze po osiemdziesiątych urodzinach). Matka Janiny, Józefa, ze względu na wielką ilość gąb do wykarmienia  oraz chimeryczną osobowości - nie należała do najczulszych. Zgodnie z relacją Janiny Józefa powiedziała do około dwudziestoletnich córek „dziwki spierdalać” co stanowiło odpowiednik znanego z baśni pożegnania dziecka udającego się w daleki świat w poszukiwaniu szczęścia.

Janina z tobołkiem na plecach trafiła do robotniczej Łodzi, gdzie pracowała jako pokojówka kolejno u piekarza (od którego szybko zbiegła po tym jak doszła do jej uszu wieść, że „gwałci dziewuchy”), u lekarza (gdzie zajmowała się małym Wojtusiem) oraz u oficera, któremu na końcu podawała walizkę przez okno pociągu, gdy odjeżdżał na wojnę we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku. Pomoc domowa przed wojną była bardzo powszechna i bardzo tania, Janina zatem poza tym, że miała zapewniony wikt i miejsce do spania dostawała tylko grosze. Z tego okresu pochodzi opowieść o tym, jak te swoje marne zarobki skrupulatnie ciułała i ciułała w banku aby zakupić zimowy płaszczyk. I gdy już prawie miała uzbieraną całą sumę wybuchła wojna i Janina już pieniędzy z banku nigdy nie odzyskała. Zbrodnia na płaszczyku Janiny  nie była może największą zbrodnią Hitlera, ale niech i ta nie zniknie w pomroce dziejów i  ostatecznie go pogrąży w oczach potomnych.

Po wybuchu wojny Janina wróciła do domu rodzinnego po czym nastąpił cały korowód zdarzeń, który wystarczyłby na obdzielenie kilku biografii.  Janina została zesłana na roboty do Niemiec, gdzie odporna na szalejący wicher historii, ustawy rasowe i propagandę Goebbelsa zakochała się w Niemcu i zaszła w ciążę. Niestety świat nie był równie odporny na związek słowiańskiej służącej z niemieckim panem i Janina niedługo po porodzie  została odesłana do domu rodzinnego z malutkim dzieckiem na rękach. Nie znam szczegółów tego powrotu, ale najprawdopodobniej był upiorny a na pewno  odbywał się w środku srogiej zimy. Warto w tym miejscu nadmienić, że dom rodzinny Janiny znajdował się w Kraju Warty (tj. tej części zachodniej Polski, która została bezpośrednio wcielona do Rzeszy, nie wchodząc w skład Generalnego Gubernatorstwa).  Niestety mały Josef (bo tak na imię otrzymał synek Janiny) nie wytrzymał trudów tej podróży i zmarł zaraz po przybyciu do rodzinnej wioski Janiny. Janina następnie była kilkakrotnie przenoszona do różnych robót, przy czym jednego Niemca wspominała bardzo dobrze, od jednej Niemki uwolniła się przez fortel (Janina posmarowała sobie twarz octem, co spowodowało, że twarz zrobiła się koszmarna i przestraszona Niemka ją odesłała) a u kolejnego poznała swojego męża Czesława. Właśnie tam Janina  została zaaresztowana przez GESTAPO za rzucone mimochodem wyznanie, że „będzie po wojnie Niemców zabijać”.  Denuncjatorem była młoda niemiecka dziewczyna, która odbierała mleko w gospodarstwie w którym pracowała Janina. Janina wykazała się odwagą w trakcie przesłuchania, wszystkiemu zaprzeczyła i zażądała, żeby dziewczyna przyszła i wszystkie oskarżenia przy niej powtórzyła (a to się nie stało). Na osłodę Niemiec po przesłuchaniu powiedział, przedstawiając swoją prognozę co do losu Janiny, że „aż tak źle nie jest” (jak na ówczesny standard niemieckiego więźnia), po czym Janina wróciła do Łodzi, tym razem w charakterze więźnia oskarżonego o sabotaż. Działo się to w 1944 roku. Janina wspominała, że w celi mieli informację o wybuchu powstania w Warszawie. Janina wspominała też, że kilka koleżanek w zbiorowej celi oszalało. Janina często powracała jednak myślą do zabawnej sytuacji, kiedy jedna współwięźniarka, oświadczyła, że ma pryszcze „bo nikt jej jeszcze błonki nie przebił i krew jej się gotuje”. Od dalszego więzienia Janinę uratowała ciąża (której sprawcą był Czesław, z którym, jeszcze na wolności „poszła na randkę do lasu”). Koniec końców Janina trafiła na stałe do miejsca skąd została aresztowana (Czesław był sąsiadem Niemca u którego przed aresztowaniem  pracowała Janina i u Czesława Janina zamieszkała).

Janina przeżyła wycofywanie się Niemców (nawet żałowała, że nie pomogła jednemu młodzieńcowi, który trochę się spóźnił z ewakuacją i jego szanse na przeżycia nie były duże), wejście sowieckich wyzwolicieli (Janina wsłuchana w wieść o ich zwyczajach zmniejszyła swoją atrakcyjność seksualną smarując gębę sadzą i przebierając się w łachy) . Sowieccy żołnierze okazali się mili, popatrzyli tylko na obraz Matki Boskiej i powiedzieli, że „u nich nie wolno” mieć takiego obrazu.

Początki komunizmu w Polsce Janina przeżyła w wielkiej biedzie. Z tego czasu pochodzą opowieści o rozlatującej się chałupie, mieszkaniu razem z cielakiem w jednej izbie, powolnej budowie małego domku. Janina trudniła się w tym czasie chałupnictwem i hodowlą jedwabników, jej maż ogrodnictwem. Warto wspomnieć tutaj Czesława, który w środku nocy pakował na swój wózek ręczny warzywa i szedł siedemdziesiąt kilometrów do Łodzi aby tam je sprzedać. Było to dodatkowo trudne, ponieważ Czesław od dwunastego roku życia nie miał ręki, którą uciął na maszynie do cięcia sieczki.

Janina została wdową w wieku pięćdziesięciu lat. Miała  trójkę dzieci, które doczekały dorosłości (trójka zmarła w okresie niemowlęcym).

Poznałem Janinę gdy dobiegała siedemdziesiątych urodzin. Właściwie to pojawiłem się w jej życiu  i w jej domu. Janina  nie należała do ludzi łatwych. Nigdy nie spotkałem osoby o tak silnym jak ona poczuciu niezależności. Właściwie to miała w zwyczaju nie zgadzać się z kimś dla zasady i nigdy nie poszła na najmniejszy kompromis. Janina lubiła być w centrum uwagi. Jej domowników doprowadzał do pasji stały rytuał przy posiłkach, kiedy Janina powtarzała, że „tyle nie zje” i „odłóż” po czym zawsze wołała o dokładkę. Podobnie było z herbatę, kiedy Janina wołała o dolewkę po upiciu dwóch łyków ze szklanki. Janina lubiła również zrobić od czasu do czasu mała scenę dla sąsiadów, kłócąc się na podwórku.

Dlaczego jednak uważam, że Janina była niezwykłą kobietą? Znasz już trochę życie Janiny. Wyobraź sobie siebie w jej sytuacji. A teraz wyobraź sobie, że Janina nie miała ani jednego momentu, kiedy narzekałaby na swoje życie. Mało tego, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek się choćby skrzywiła, albo popadła w przygnębienie. Miała wielką wolę życia, której nawet w połowie już nie uświadczysz w pokoleniu dobrobytu.

Janina miała swoje pryncypia - silny antykomunizm oraz głęboką wiarę w Boga. Jeżeli ktoś w jej obecności przyznawał się do lewicowych sympatii mógł zostać z miejsca wyproszony za drzwi. Jeżeli ktoś powiedział przy niej,  że nie wierzy w Boga, Janina tego nie rozumiała – niewiara nie mieściła  się w granicach pojmowanego przez nią świata.

Kilka lat temu, trochę dla śmiechu, trochę po to by mnie zgromiła i powiedziała żebym jej nie męczył, spytałem Janinę jaką ma dla mnie radę życiową. Janina przyjęła to jednak na poważnie i zamyśliła się na  chwilę. „Miej wszystko w dupie” – to była wspaniała rada, która pięknie obrazuje jej stosunek do świata.

Janina zdążyła spędzić święta w otoczeniu wnuków i prawnuków. Była jeszcze w dobrej formie. Tuż po świętach ciężko zachorowała. Jadąc do szpitala mówiła, że musi jeszcze pożyć pięć lat. Udało się jej wyrwać tylko tydzień. Odwiedziłem ją w szpitalu, kiedy jeszcze była świadoma. Trzymała mnie za rękę i się uśmiechała. Zmarła przed dziewięćdziesiątymi szóstymi urodzinami.

Żegnaj Babciu – będzie mi Ciebie bardzo brakowało.
 
Mąż

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz