poniedziałek, 28 października 2013

jedna gniewna żona



zła ze mnie żona.

nie jest to doprawdy moją winą. raczej celowałabym w geny. geny, które odziedziczyłam za pewne po rodzicielce. geny, które to nakazują mi krzyczeć, wykrzykiwać, awanturować się, pienić gdy coś nie jest po mojej myśli, coś biegnie innymi torami niż tymi, z mojego misternie obmyślonego planu, wściekać się gdy ktoś się pomyli, pójdzie w prawo, a nie jak nakazuje moja logika w lewo, wybuchać jak wulkan, często nagle i niepostrzeżenie. i dopóki nie wyleję z siebie tego jadu i nie wyrzucę z siebie całego tego syfu, nie zamilknę, nie odpuszczę, nie skończę w pół zdania. 

ci co mnie znają, zaraz stwierdzą, że przesadzam. azaliż powiadam wam, nie przesadzam. to wszystko prawda, najszczersza prawda. dla znajomych staram się utrzymywać w ryzach moją żywiołową naturę. nie chcę przecież robić bydła w towarzystwie. na to można sobie pozwolić tylko w domowym zaciszu, w obecności najbliższej rodziny. takiej jak na przykład Mąż, bo to na nim zwykle ćwiczę mój brak opanowania i napady szału. ćwiczę i doskonalę. coraz lepiej mi to wychodzi, osiągam coraz lepsze wyniki.
czemu na nim? taki mąż przecież kocha, a jak powszechnie wiadomo, jak się kocha, to się wybacza. taka rola w życiorysie.
tak mi się przynajmniej mentalnie wydaje i tylko tak to potrafię wytłumaczyć.

głupie to właściwie, bo Mąż jest ostatnią osobą, dla której chciałabym występować w roli wrednej suki. dla niego widziałabym siebie w innej roli. takiej na ten przykład kobiety rodem z domku na prerii, w sukience w kwiaty (jak on lubi te kwiatowe motywy w kobiecym ubiorze), z zaplecionym warkoczem i kokardą we włosach, kobietą, która tuż po podaniu swojemu ukochanemu pysznego śniadania ze świeżo upieczonymi bułeczkami, świeżo ubitym masłem i mlekiem prosto od krowy, zamartwia się, że jej najmilejszy nie dostał handmejdowej konfitury do pieczywa, tylko taką, z porannej dostawy w biedrze.

naprawdę zasługuje na taką żoną, a tymczasem ma moje ciągłe napierdalanie na głową. że tak to nie bardzo, raczej nie, nie, zupełnie nie, bezsensu, że w ogóle na pewno nie, nie i już, jesteś gupi i nie masz racji.


jak już napisałam nie jest to moja wina, raczej genotypu. co nie zmienia faktu, że powinnam mieć nad nim kontrolę. żeby ten mój genotyp tak sobie bezpańsko nie hasał, nie żył własnym życiem, nie robił syfu i bydła kiedy przyjdzie mu na to ochota. spróbuję go jakoś opanować. nie będzie to łatwe, bo przez lata robił co mu się podobało. ale walkę podejmę.

ale jak walczyć z narastającym z prędkościa światła uczuciem gniewu, które to jak najszybciej chce znaleźć swoje ujście?
tłumaczenie, że przecież kocham tego człowieka i nie chcę na niego wylewać kubła zjeb, nie działa, próbowałam, jak widać, "narastające z prędkościa światła uczucie gniewu" ma wyjebane na miłość.
przyjmowałam też strategię na przeczekanie, ale to jest już gwóźdź do trumny. uczucie gniewnu wykorzystuje ten czas tylko do wzmocnienia przekazu aby to uderzyć z jeszcze większą siłą.

sama nie wiem...

Póki co, Mężu dużo wytrwałości i samozaparcia Ci życzę!






2 komentarze:

  1. Zostałam obdarzona tym samym genotypem dlatego wiem jak Ci trudno. Niby chcesz przestać być zła ale nie możesz. Trzymam kciuki za podjecie próby jak i za szczęśliwe rozwiązanie :) jeżeli znajdziesz jakiś złoty środek, napisz mi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wciąż szukam....myślę, że to jakas dysfunkcja psychiczna więc chyba da sie leczyć? :)

      Usuń