piątek, 19 lipca 2013

w wielkim fotoreporterskim skrócie



po prawie dwumiesięcznej nieobecności na blogusiu chciałam zakomunikować, że żyję.

co się ze mną działo jak mnie nie było? w sumie niewiele. sporo pracowałam i właściwie straciłam wolny czas oraz chęci i siłę na cokolwiek innego. stąd bloguś musiał pożyć własnym życiem. widzę jednak, że bez mojej w nim obecności radzi sobie raczej gorzej, także postaram się na przyszłość odwiedzać go częściej.

jak minęły mi ostatnie miesiące w wielkim fotoreporterskim skrócie....


w maju Coco skończyła rok. w czerwcu minął rok odkąd zamieszkuje w naszym apartamą. jest szalenie absorbująca i rozpuszczona do granic możliwości. choć nie, ona już dawno te granice przekroczyła. czas przyznać, że nie podołaliśmy wychowaniu psa.




podjęliśmy natomiast decyzję o nie przedłużaniu gatunku. Coco raczej już nie poszaleje z chłopakami na mieście i nie zażyje uroków macierzyństwa. za to już na wieki będzie mogła pozostać beztroskim dzieckiem bez obowiązków, odpowiedzialności.






 
rekonwalescencja upływała Coco całkiem znośnie.

 
 
obawa przed zabiegiem sterylizacji naszego kudłatego szczęścia została zażegnana obawą, że jak nie teraz to później, tyle, że to później będzie wiązało się już z usuwaniem jakiegoś kurewskiego guza, czy innego nowotworu narządów rozrodczych. Coco raczej tej intencji nie pojęła, ale jakbyście ją teraz zapytali jak to zniosła, idę o zakład, że o niczym już nie pamięta....:)
 
 
w maju kupiliśmy też z mężem piękny samochód, który pokochałam miłością wielką i bezgraniczną.

 
 
z tego też tytułu mąż kupił mi nowego smartphona w ramach zadośćuczynienia, a właściwe z potrzeby zabicia swoich wyrzutów sumienia, gdy zażądał abym zżekła się chęci współkorzystania z auta na jego korzyść.
 
i tak stałam się posiadaczką nowiutkiego Samsunga Galaxy S III, którego również obdarzyłam uczuciem, bo ma fajne fukcje i w ogóle jest ładny.
 
i ma programy do obróbki zdjęć :)
 





 


a z samochodu i tak korzystam:)



odwiedziłam też miejsce, w którym urodził się i pomieszkał przez kilka miesięcy Fryderyk Chopin- Żelazową Wolę. Cóż...nigdy wcześniej nie byłam, także teraz już byłam i się już więcej nie wybieram.



 




 

asystowałam w mężowych skokach z wieży... czyli weszłam na wieżę i robiłam zdjęcia :)
nie skakałam, dla mnie szczytem emocji było samo wejście

http://www.2wieze.pl/












poszerzając horyzonty sportowe odwiedziłam Stadion Narodowy i obejrzałam finał polskiej ligi footballu amerykańskiego. bohaterami były drużyny Giants Wrocław i Warsaw Eagles. kibicowałam Warszawie, ale po powrocie do domu, przeglądając zdjęcia odkryłam, że pomyliłam ze sobą drużyny (przez cały mecz myślałam, że jedni są drugimi i na odwrót, dopiero ze zdjęć odczytałam napisy na koszulkach). także moje kibicowanie polegało głównie na robieniu zdjęć, bo z zasadami gry też jestem raczej na bakier.






 






i na koniec wisienka na torcie...odwiedziłam również zwierzęta w warszawskim ZOO...


 

















 





























i to by było na tyle. przybyłam, zobaczyłam, trzasnęłam focię na wieczną pamiątkę.
a obecnie siedzę na zwolnieniu i choruję. i staram się zdrowieć, bo w sobotę wybywam na Mazury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz