niedziela, 28 lipca 2013

głowa do góry, jedź na Mazury


udałam się więc na tygodniowy wypad na Mazury...choć właściwie to Warmia była. podobno cała warszafka zapomina o istnieniu Warmii i zawsze udaje się na "Mazury". ja też świetnie wpisuję się w ten trend. od wiek wieków zawsze istniały dla mnie trzy predestynacje wyjazdowe w Polsce: morze, góry i mazury :)
także jak już napomknęłam pojechałam na Mazury. wykupiłam grupona na zatęchły domek w lesie w pewnym ośrodku nad jeziorem, który to ośrodek pamięta doskonale czasy dziadów i pradziadów. w przenośni i dosłownie. dosłownie, bo okazało się, że lata temu i moi dziadkowie i moi rodzice za młodu chadzali ścieżkami tegoż ośrodka. może nawet mieszkali w tym samym domku? szkoda, że nie wyryli na ścianie "tu byli". mało tego rodzice tak dobrze wspominali to miejsce, że kiedyś zabrali mnie i siostrę na te "Mazury" do Warmii do tegoż samego ośrodka. pamiętam, że strasznie się tam wtedy nudziłam, pamiętam, że już wtedy ośrodek swoje czasy świetności miał już dawno za sobą, pamiętam najbardziej stołówkową pod słońcem stołówkę, pamiętam pomost, i jak całowałam się na tym pomoście z chłopakiem i jak kąpałam się na golasa z kumpelą w nocy w jeziorze, pamiętam wieczorne dyskoteki- jedyna atrakcja w ciągu dnia...także jak zobaczyłam ofertę na grouponie, nie będąc jeszcze pewną czy to miejsce to TO miejsce, postanowiłam w ciemno zaryzykować. i pojechałam odbyć tą sentymentalną podróż. jak się okazało, w ośrodku nic się zupełnie nie zmieniło. domki te same, może tylko bardziej zatęchłe, pomost ten sam, ta sama stołówka z brzydkimi ceratami na stołach. jakbym cofnęła sie w czasie...jakieś czterdzieści lat. za to okolica- piękna. spacerowaliśmy, pływaliśmy w jeziorze, pływaliśmy kajakami, sprawdzaliśmy czy Koko umie pływać, spaliśmy na pomoście, łapaliśmy ciągle uciekającą z pomostu Koko, chodziliśmy na śniadania do stołówki, na których królowała mielonka w galarecie i herbata w ogólnodostępnych termosach parzona w proporcjach 1 torebka herbaty na 5 litrów wody, dobrze przynajmniej, że niesłodzona. wodę z lekkim posmakiem herbaty jeszcze mogłam wypić, ale słodkiego ulepu już bym nie przełknęła.

no i zwiedzaliśmy te Mazury...i Warmię.  


jak się okazało, było co zwiedzać, co podziwiać, co fotografować...spędzając życie w wielkim zatłoczonym mieście człowiek czasami zapomina o istnieniu pięknych i dzikich miejsc, całkiem w sumie niedalekich, miejsc, w których króluje jeszcze natura, nie człowiek,  miejsc, gdzie jadąc drogą środkiem lasu nie mija się po drodze żadnego samochodu przez 40 minut, mija się za to przebiegające drogą dziki, lisy, miejsc, gdzie na każdym kroku przechadzają się bociany, gdzie za każdym prawie zakrętem oczom ukazują się widoki, które zapierają dech w piersiach, miejsc, w których jest cisza, spokój, na drogach nie ma korków ani ciągle spieszących się ludzi.









 
 
  



 
 




 









 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz