środa, 2 maja 2012

raz dwa trzy chorujesz ty


 
No i nadszedł ten wyczekiwany przez wszystkich długi weekend majówkowy... właściwie tydzień, ale nie o tym chciałam, choć te 9 dni wolnego przy tylko 3 dniach urlopu nie jest aż tak bez znaczenia w mojej opowieści. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że wszyscy się bawią mega zajebiście. Fajsbuk świadkiem! Weszłam z nudów, a tam: quady, amsterdam, kilkudniowa trip po francji, fota z NYC, "długi weekend w samoa" opatrzony fotosami drzewek pomarańczowych (zdjęcia mam takie same, tyle, że ja na Samoa nigdy nie byłam, tylko w ogrodzie botanicznym, ale...).
 
 
A co tam u mnie? A u mnie świetnie, rewelacyjnie, super-ekstra-cool! I tylko dziękuję Bogu za Comedy Central. Kolejny dzień przed TV, kolejny dzień spędzony w łóżku, kolejny dzień wypluwam sobie płuca, wysmarkuję z nosa wydzieliny wszelakie w ilościach hurtowych, tak, że grozi to odwodnieniem organizmu. Zużyłam już tyle chusteczek, że zaczynam się martwić o wycinkę lasów tropikalnych na potrzeby ich produkcji. Do tego ból głowy, ból gardła, ból mięśni, takie tam duperele. Leżę. Mąż kibluje w pracy. Mój habitat jest daleki od ideału, burdel, wszędzie ciuchy, brudne naczynia, tony walających się wszędzie chusteczek. A ja jedyne co jestem w stanie zorganizować to wyjście do WC. Właściwie wszystko jest teraz dla mnie mega przedsięwzięciem. Na zewnątrz trzydzieści kurwa stopni, słońce praży. Żyć nie umierać. Choć nie wiem co lepsze, bo życie sprawia mi teraz spore trudności. Wypas, jednym słowem...
 
 
i wkurwiajcie mnie dalej tymi fotami na fb...
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz