środa, 9 maja 2012

Informacyjnie



Ucieszył mnie długi półtoratygodniowy urlop zaordynowany mi przez przemiłą panią doktór. Myślałam, że sobie jeszcze ze dwa dni pochoruję, a potem pójdę w tany. Sprzątanie, mycie okien, zaległe pranie, szał zakupów, załatwienie spraw urzędowych, które to tylko w dni urlopowe załatwić można z racji godzin otwarcia tych przybytków administracji publicznej, które to mocno korelują z godzinami pracy każego przeciętnego obywatela, również i mnie. A że w trybie pilnym muszę wymienić prawko i paszport to pomyślałam, że zwolnienie lekarskie jest ku temu dobrą okazją. Ale niestety ni chuja. Złapałam jakiś syf i od ponad tygodnia nie mogę się go pozbyć. Ba, naprawdę siedzę w domu, niewiele robię, głównie leżę w łóżku i nadal jestem chora. I cieszy mnie niezmiernie to zwolenienie, które jeszcze potrwa do końca tego tygodnia, już nie z racji możliwości bezkarnego pohasania bez konieczności chodzenia do pracy, ale z powodów zwykłej niemocy jaka mnie ogarnia każdego dnia i faktu, że do tej pracy bym zwyczajnie nie miała siły dotrzeć.
 
Także u mnie nic nowego, faszeruję się lekami wszelakimi w ilościach hurtowych (jeszcze wiosenne pylenia roślin się o mnie upomniały i przypomniały o pewnej dolegliwości zwanej alergią), tak, że mam wrażenie, że wypacam i wysikuję już ich nadmiar, no bez kitu. Jestem jedną wielką chodzącą apteką.
 
Jeżeli przegapiliście odcinek jakiegoś serialu, dajcie znać, na pewno Wam streszczę. Jestem na bieżąco :-)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz