czwartek, 17 maja 2012

Powrót do żywych



Skończywszy okres przymusowego urlopu pozwalającego mi na wypluwaniu sobie płuc w domowym zaciszu powróciłam na łono swojego obozu pracy. Co prawda nadal uchodzę na ulicy za gruźlika, ale z każdym kolejnym dniem coraz mniej.
 
W Kołchozie przywitano mnie bez przesadnej czułości, z tekstami w stylu „no to sobie odpoczęłaś przez ten czas”. Ale mi odpoczynek, 2 tygodnie w domu, tydzień w łóżku z wstawaniem tylko na siku i to drugie, z nosem w chusteczkach, z bólem głowy, ciągłą niemocą, no to sobie poszalałam, nie ma kurwa co. Jak widać niektórzy różnie rozumieją rozrywkę, ale cóż, nie mnie oceniać jak kto lubi się zabawić.
 
Fakt natomiast, iż odzwyczaiłam się od funkcjonowania w stanie ciągłego niewyspania. Organizm przyzwyczaił się do dobrobytu, przez 2 tygodnie chodził wyspany, spał ile chciał i kiedy chciał, a teraz dzień dziecka się skończył. Organizm źle to znosi. Słania się na nogach i zasypia przed kołchozowym komputerem. Wiem wiem, potrzeba czasu i znowu włączy system wspomagania awaryjnego, niewyspany będzie nadal, ale lepiej będzie sobie radził z tym stanem rzeczy.
 
Kontynuując wątek opowieści autobusowych… Co to mnie już wkurzało? Bagaże, brak miejsc siedzących, korki, a nie…o korkach jeszcze nic nie pisałam, next time, ale o przystankach na żądanie i owszem… Teraz przyszedł czas na bachorzęta. Choć takie bachorze to właściwe winne nie jest, ono ma jeszcze inną, mocno ograniczoną empirię świata. Nie wie, bo czemu niby ma wiedzieć, jak mu nikt nie powiedział, że napierdalanie przez 20 minut biletu do kasownika i powtarzanie tej czynności z 1000 kolejnych razy, a ten kasownik przy każdym takie kasowaniu wydaje skrzekliwy maltretujący wszystkim wokoło uszy dźwięk, to faux-pas że chuj.
 
Po pierwszych takich 5 minutach wszyscy w autobusie zaczęli nerwowo patrzeć na boki i szukać źródła tego denerwującego hałasu, po kolejnych 10 byli gotowi już to dziecko zabić. Przynajmniej my z Mężem. Mąż o dziwno nawet bardziej niż ja, a on jest lepiej nastawiony do osobników małoletnich, stąd wniosek, że wielowielowielekrotne kasowanie musiało być naprawdę mocno irytujące.
 
Właściwie szkoda dziecka, że ma głupiego rodzica. Może i nie jestem żadnym autorytetem w wychowywaniu dzieci, bo ich jednakowoż nie posiadam, ale bądź co bądź kilka odcinków superniani widziałam i wiem, że to niepedagogiczne pozwalać dziecku na wszystko. Poza tym warto zapewnić mu inne rozrywki niż tysiąckrotne wkładanie biletu do kasownika autobusowego.
Wszyscy w myślach wbijali noże w plecy rodziciela tegoż dziecięcia, ojca-skrajnego debila, który zdawał się nie zauważać karcących pełnych irytacji spojrzeń współpasażerów (jego to nie wkurwiało??? Aż trudno uwierzyć).
Byłam już nawet gotowa wyartykułować swoje niezadowolenie, ale siedziałam dosyć daleko więc odpuściłam sobie zrobienie szopki na pół autobusu. Może szkoda, wszyscy się męczyli a nikt nie zareagował. Wychodzi, że jesteśmy jednak bardzo spokojnym i cierpliwym narodem lub też, może nawet bardziej, bojaźliwym (może ten ojczulek był psychopatą, a jego dziecko laleczką Chucky?)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz