piątek, 31 stycznia 2014

Sorry, taki mamy klimat


a tak narzekałam na nudę...


dziś koleje i nasz klimat postanowiły uczynić moje życie ciekawszym. postanowiły dać mi temat do opowieści i wspomnień. śmiem nawet twierdzić, że temat nadawałby się wyśmienicie do faktu czy super ekspresu, ale jako że nie mogłam się zdecydować, który wybrać, to postanowiłam sprawę opisać na moim blogusiu. w końcu chyba nie jest gorszy od wspomnianych.


wydawać by się mogło, że ostatnie wydarzenia klimatyczne nie powinny nikogo dziwić, bo jak mawiają mądre głowy "sorry, taki mamy klimat". jak się natomiast okazało, nie wszyscy oczekiwali zimą oszałamiających temperatur minus osiem, czy nawet, nie boję się użyć tego słowa, minus dziesięć, nie wszyscy spodziewali się, że może spaść śnieg i wiać wiatr. zaskoczona okazała się być kolej. od dwóch tygodni wszystko się im tam psuje i zamarza, a co za tym idzie i opóźnia.  no wiem wiem, że przecież nie ich wina, przecież nie chcieli żeby te pociągi masowo się psuły, a tory zamarzały. ale jednak chodzi mi po głowie myśl dotycząca takiej na ten przykład prewencji i sprawnych mechanizmów zapobiegania oraz poczucie, że przecież nie pierwsza to zima, nie pierwsze minus osiem, nie pierwszy śnieg, nie pierwszy pociąg w historii polskiej kolei, który musiał borykać się z takimi trudnościami. i co się stanie jak będzie minus trzydzieści? i jak to wobec tego działa w takiej Rosji?



Dziś wyszłam z domu o 6 rano, w pracy natomiast byłam już o 8.40, czyli dokładnie po ponad dwóch i pół godzinie, spóźniłam się półtorej godziny, po drodze skorzystałam z sześciu środków transportu: samochód, pociąg, autobus i autobus, tramwaj, autobus. dodałabym jeszcze takie atrakcje jak wyskakiwanie z pociągu i brodzenie w zaspach między torami. i to wszystko, przypominam,  w ramach jednego miasta stołecznego Warszawy. około dwie stacje przed końcem mej podróży pociąg stanął w tak zwanym polu, między stacjami. miła pani w służbowym uniformie zakomunikowała, że jest jej bardzo przykro i że przeprasza za utrudnienia, ale jednak nie pojedziemy. zamarzł rozjazd. a ten rozjazd był nam raczej niezbędny. po czterdziestu minutach czekania nadal nic nie zapowiadało wyjścia z tego impasu, miła pani zwątpiła w powodzenie akcji oczekiwania na cud i powiedziała "droga wolna". po czym otwarły się drzwi pociągu i wypuściły całą to naszą pociągowa wspólnotę spieszącą się do pracy. wydostanie się z pociągu stojącego w polu nie było takie do końca bardzo łatwe, gdyż polegało na skoku półtora metra w dół i wylądowaniu na nierównej powierzchni złożonej z kamieni i zasp śniegu, także skręcenie kostki tylko wisiało w powietrzu. jak się natomiast okazało wszyscy cenią swoją pracę nade wszystko, gdyż wszyscy wolniej czy szybciej, ale wszyscy, młodzi i starsi, panie w spódnicach i na obcasach, wszyscy bez wyjątku wyskakiwali z pociągu. ja się dosyć długo wahałam, bo pracę i owszem szanuję, ale jak już wspominałam we wcześniejszym poście odczuwam teraz brak potrzeby mojej fizycznej w niej obecności. ale jak wszyscy to wszyscy.  następnie trzeba było urządzić sobie spacer w zaspach wzdłuż torów w celu dotarcia do najbliższej stacji. po drodze można było zaobserwować pracę ekipy kryzysowej od spraw radzenia sobie z awarią w postaci jednego pana dłubiącego patykiem w tym sławnym już rozjeździe i mówiącego do krótkofalówki "no zamarzło". dotarłszy do stacji, trzeba było jeszcze wdrapać się na peron, bo szliśmy raczej od strony, która nie zakładała pieszych wędrówek. potem już było z górki, jeden autobus wypchany po brzegi ludźmi, drugi, tramwaj i autobus. no i już byłam w pracy. jak ja się ucieszyłam na jej widok!


czasem trzeba napotkać na trudności aby docenić monotonię dnia codzienego ;)


.....................................................
Update

powrót nie okazał się dużo lepszy.  jak się okazało kolej nadal nie uporała się z trudnymi warunkami atmosferycznymi i nadal szczerze przepraszała za utrudnienia. wobec czego wracałam 2 godziny 30 minut wykorzystując w tym celu następujące środki transportu: pociąg- autobus- autobus- tramwaj- autobus- autobus- samochód. jako, że samochód zostawiłam pod stacją kolejki stąd nierozważnie zdecydowałam się na podróż powrotną również z wykorzystaniem pociągu. skończyło się na tym, że musiałam wracać autobusami i celowo cofać się na stację po samochód, bo nie chciałam zostawiać go tam na pastwę losu.


w piątek nie miałabym oporów zostać płatnym zabójcą.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz