środa, 13 marca 2013

NO STRESS. Czyli Cabo Verde w pełnej okazałości



Kawałek raju z mottem "No stress" w tle, czyli Cabo Verde...


Na początek trochę wiedzy wikipediowej.

Archipelag Wysp Zielonego Przylądka (po portugalsku Arquipelago de Cabo Verde) rozłożony jest w środkowej części Oceanu Atlantyckiego, 620 km na zachód od wybrzeża Afryki, na wysokości Przylądka Zielonego.


Z Polski na Wyspy leci się 6-7 godzin. Po drodze mija się:

Alpy...





Pireneje...





Wyspy Kanaryjskie...





...i po nurkowaniu w chmurach....
 


 
 
 
 
ląduje się na Cabo Verde...

 


 

Archipelag Cabo Verde składa się z 10 głównych wysp i 16 mniejszych wysepek, o których nikt zdaje się nie pamiętać (ale pamięta ciocia wikipedia).


 

Wyspy do czasu przybycia Portugalczyków w XV w pozostawały niezamieszkałe. Dzisiejsi mieszkańcy są potomkami niewolników sprowadzonych do pracy (głównie z terenu dzisiejszego Senegalu) oraz portugalskich kolonistów. Około 3/4 społeczeństwa stanowią Mulaci, reszta jest pochodzenia murzyńskiego.
Średni wiek w 2000 roku wynosił 17,4. 3/4 ludności nie skończyło 15 lat. Sytuacja taka jest wynikiem dużej emigracji dorosłych.
Ludność na wyspach to około 450 tys. osób, natomiast poza granicami kraju, zwłaszcza w USA, Portugalii i Holandii żyje ok. 700 tys. caboverdejczyków.


Symbolem Cabo Verde jest żółw morski. Wszędzie tych żółwi pełno, zwłaszcza w postaci lokalnych suwenirów.

Wyspy słyną z grogu, lokalnie produkowanego z trzciny cukrowej rumu, podawanego kiedyś marynarzom na żaglowcach (smakuje jak polski bimber, i podobnie jak polski bimber jest pędzony).

Nazwa archipelagu pochodzi od Przylądka Zielonego, czyli najbardziej na zachód wysuniętego punktu kontynentalnej Afryki. Same wyspy zielone w większości nie są, dominuje krajobraz o charakterze pustynnym. Wyspy są pochodzenia wulkanicznego. Najwyższym wzniesieniem jest aktywny wulkan Pico de Fogo (2829 m n.p.m.) znajdujący się na wyspie Fogo, którego ostatni wybuch miał miejsce w 1995 roku.

                                                   Fatamorgana na pystyni


                                                  Pustynny krajobraz wyspy


Gospodarka kraju obraca się wokół rolnictwa, rybołówstwa i turystyki. Wyspy eksportują też sól pozyskiwaną z wody morskiej. Stąd nazwa jednej z wysp- Sal (portugalskie sal-sól).





                                    Salinas- pozyskiwanie soli z wody oceanicznej.


Na wyspie Sal rocznie jest około 350 dni słonecznych (według słów miejscowych w 2012 roku padało 3 razy) i dlatego w ostatnich latach obserwuje się tam znaczny rozwój turystyki. Sal, zwłaszcza miasto Santa Maria i jego okolice to teren budowy. Powstają nowe hotele, budowane są apartamenty. Wszędzie pełno ofert deweloperskich zachęcająch do nabycia nieruchomości.




Koszt apartamentu- 2 sypialnie plus salon to ok. 35 tys. euro, czyli właściwie taniocha, zwłaszcza gdy porówna się do cen warszawskich nieruchomości. Śmieszne, a może bardziej jednak smutne, że za cenę mieszkania na obrzeżach Warszawy, gdzie przez co najmniej 200 dni w roku jest zimno i brzydko można mieć 3 apartamenty w raju. Natomiast żeby zamieszkać na Sal trzeba by się było przebranżowić. Bo co robić na Sal? Na Sal można albo łowić ryby albo pracować w hotelu albo ewentualnie sprzedawać lokalne suvenirs (ale z tym byłoby trudno, biały człowiek raczej wiarygodnie nie wyglądałby w tej roli). 




















W każdym razie wszystko co robi się na Sal, robi się zgodnie z maksymą NO STRESS. Wszyscy są wyluzowani, nie spinają się, nie stresują, nie spieszą. Rano złowią sobie rybkę, co sprzedadzą to sprzedadzą, a czego nie sprzedadzą to zjedzą, a potem resztę dnia odpoczywają, pływają w oceanie, leżą na plaży, piją grog i piwo. Pojawia się problem, kiedy nabierzesz ochoty na lokalną wycieczkę na sąsiednią wyspę, i gdy na lotnisku czekasz 2 godziny nie wiedząc gdzie podział się twój samolot- awionetka, co to nim chcesz wrócić na swoją wyspę, gdzie hotel twój, bagaż twoje i all inclusive twoje, a nikt nie wie czy był, czy będzie i kiedy będzie. I nie wiadomo co się z nim stało. Wtedy to maksyma NO STRESS może lekko irytować, ale to pewnie tylko nas, europejczyków, co to są przyzwyczajeni, że wszystko jest na już, teraz albo na wczoraj.  


Poza tym miejscowi są niezwykle sympatyczni, wiecznie uśmiechnięci, radośni, otwarci na turystów, nie tylko dlatego, że chcą im upchnąć miejscowe pamiątki. Choć trzeba przyznać, że w tej sprzedaży świetnie się sprawdzają- są tak sympatyczni i uroczy, że człowiek kupuje od nich wszelkie to badziewie, które mają do zaoferowania. Przy czym jak się jednak nie chce niczego kupić, powiedzą SPOKO, NO PROBLEM, NO STRESS. I są też zabawni. Na moje "nie dziękuję, w domu mam ze trzydzieści takich zegarków" odpowiedzą "to jeden więcej nie zrobi ci już różnicy".




A poza tym to raj na ziemi....










 










i psy. psy są równie przyjazne jak całe Cabo Verde. są wszędzie, wylegują się na plażach, chadzają na spacery z albo za turystami, bawią się i wyglądają na szczęśliwe. jak wszyscy na wyspach zielonego przylądka...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz