niedziela, 26 lutego 2012

Dobre przyzwyczajenie nie jest złe...



Mam kilka takich swoich przypadłości. Nie można tego nazwać wadami, broń bosze, nie myślcie sobie. To są tylko takie drobne genetycznie uwarunkowane ułomności.

No i jedna taka, to me olbrzymie przywiązanie do tego co mi już doskonale znane, empirycznie zbadane, przetestowane i zaakceptowane. Nie chciałabym napisać, że boję się zmian, co to to nie, BO JA SIĘ NICZEGO NIE BOJĘ!
Także lubię sobie czasem potrwać w swym uporze. Przywiązana jestem i tyle. Bo jak już się do czegoś przekonam, polubię, to ciężko mi się przekonać i polubić coś innego, nowego. Ba, może przekonać to bym się i przekonała, ale ja nawet nie chcę specjalnie spróbować się przekonać. I w tym jest problem. I to strasznie wkurwia Mego Lubego.


Wybraliśmy się ostatnio na super ekskluzywną kolację do chinola. Nie myślcie sobie nie, pełen serwis, kelner te sprawy, kulturka generalnie. Czyli po prostu żarcie jak na styropianach czy innych tekturkach podawanych w budach Kuchni azjatyckiej, gdzie króluje „kuczak z sezam na ośtro prosie”, czyli tradycyjny chinol tylko na talerzach serwowany i jedną trzecią droższy. Nie myślcie sobie, że się brzydzę takiego chinola w styropianie, o nie. Po prostu wtedy tak wypadło. Byliśmy mega głodni i trza było szybko coś wrzucić na tak zwany ruszt.

W każdym razie wchodzimy do knajpy, głodni jak dzikie świnie, siadamy wygodniutko, ja nawet menu nie otwieram, a Wybranek mój już wie co się święci. Ja już wyczekuję z wytęsknieniem kelnera, któremu złożę zamówienie zgodne z mymi żywieniowymi przyzwyczajeniami. Już w myślach spożywam tego kurczaka w sosie słodko-kwaśnym, gdy słyszę "Tylko mi się nie waż zamawiać kurczaka w sosie słodko-kwaśnym!” - Czemu?-pytam- Jak kurczak słodko-kwaśny dobry! To, że dobry, to Mąż już wie, tak mi rzecze, bo zawsze go zamawiam i że może coś innego też jest smaczne, tylko trzeba spróbować, dać szansę. Że już ma dosyć, bo w każdej knajpie, w której spożywamy posiłki ja kurczaka zamawiam, nieważne w jakiej formie, filet z kurczaka, kurczak pieczony, grillowany, szaszłyk z kurczaka, shoarma z kurczaka, sznycle z kurczaka, kebab z kurczaka, panini z kurczakiem, nawet kurwa schabowy z kurczaka, a w chinolu to nawet konkretniej jeszcze, bo tam to zawsze kurczak słodko-kwaśny tylko wchodzi w grę. No generalnie kurczak jest THE BEST, co ja poradzę. No i zarzucił mi, ten mój Maż, że nudziarą jestem. Trele fele. Ale tej obelgi nie mogłam tak po prostu zostawić bez komentarza. O nie! To była rzucone mi wyzwanie, prawie poczułam rękawicę rzuconą w twarz. Co? Ja nie dam rady? Ja?

I rzuciłam do kelnera „Kurczak po tajlandzku, pliz”. Taka ze mnie bohaterka, a co! Sobie myśli, że co?, że jak, że ja nie dam rady?! Się zdziwi, a jak!
I czekam….

I widzę już z daleka tego kurczaka po tajlandzku, co zmierza w moim kierunku wielkimi krokami, coraz bliżej jest, a ja coraz bardziej czuję, że trzeba było tak nie szarżować, nie udawać bohatera, nie dać się tak prosto wciągnąć w tą głupią polemikę... I marzę sobie jak to by było dobrze teraz kurczaka słodko-kwaśnego sobie pałaszować.
I nagle jest! Stoi już przede mną, mój po tajlandzku kurczak. No i co?
No i nie urzekł mnie, mój kurczak po tajlandzku. Kurczak, a jednak mnie rozczarował. Próbuję to pożywienia, smakuję, myślę sobie „kurczak, a jednak niedobry” i ostentacyjnie odsuwam talerz.

– Sam to sobie teraz jedź- krzyknę. – Bo to twoja wina! Po co cię posłuchałam! Głodna jestem!


No i już machina mojego wkurwienia została uruchomiona. Bo generalnie mnie nie znacie, ale ja to jestem bardzo spokojna. No anioł nie człowiek. Ale jak mnie coś wyprowadzi z równowagi, jak coś nie jest po mojej myśli to dopada mnie wkurw, jeden wielki kurwa tajfun. I już mnie nic nie powstrzyma. Mam to po swej matce-rodzicielce. I wtedy muszę jak ten huragan przejść, wszystko rozpierdolić i pozostawić po sobie zgliszcza. Ale Mąż, obeznany już w temacie żoninej amby (którą ciocia wikipedia tłumaczy jako szaleństwo, wariactwo i niezrównoważenie psychiczne), cierpliwi sobie milczy i spożywa swój przygotowany przez Wietnamczyka, czy innego Azjatę posiłek. Spożywa i rzecze do mnie przyjaźnie „Dawaj to swoje żarcie, ja zjem, jak ty nie chcesz”. No i co, i zjadł. A ja głodna…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz