środa, 26 lutego 2014

Koncertowe przemyślenia


żeśmy byli na koncercie. natchnęło mnie to do pewnych przemyśleń, którymi właśnie tu i teraz na tym oto blogu pragnę się podzielić. otóż...

jesteśmy już za starzy na koncerty. no niestety.
to znaczy nie na wszystkie jesteśmy za starzy. na niektóre. na takie, gdzie cała sala śpiewa z nami, cała sala tańczy z nami, poguje, skacze, piszczy, ma nieskoordynowane ruchy, nieskoordynowane głosy, na takie właśnie jesteśmy już za starzy. z wiekiem jednak traci się cierpliwość i wyrozumiałość na ludzkie ułomności. już rozumiem dlaczego moja mama zwracała mi uwagę, że źle zmywam. rozumiem i widzę, że podążam w tym samym kierunku, przede mną jeszcze daleka droga, ale dostrzegam jasny i prosty cel tej podróży. jestem coraz mniej elastyczna, coraz mniej wyrozumiała i chyba też wyluzowana. (wiedziałam, że po trzydziestce to już z górki.) coraz bardziej wkurzają mnie ludzie, a że na takim koncercie mamy spory ich przekrój, od kompletnych debili i oszołomów zaczynając to mam więcej powodów do ogólnego wkurwienia.

denerwuje mnie ciągłe szturchanie i wpadanie na innych, bo ktoś akurat ma nieodpartą potrzebę poskakać i poodprawiać swój nieskordynowany małpi taniec. i naprawdę nie chodzi o to, że gardzę ludźmi tańczącymi i śpiewającymi, sama zresztą uprawiam ten rodzaj ekspresji na koncertach, ale staram się również, aby ta moja ekspresja nie angażowała zbyt wiele osób, staram się żeby w jak najmniejszej części była ich udziałem. i nie, nie pchałam się pod scenę, rozumiem, że tam wkracza się już na najwyższy poziom emocji, tam mogą się dziać rzeczy wymykające się ogólnoprzyjętym normom. dlatego właśnie stanęłam sobie z boku, bardziej z tyłu, bo nie musiałam również wyjść z koncertu z masą zajebistych foteczek strzelonych komóreczką, które to niezwłocznie mogłabym umieścić na fejsbuniu. kusiło mnie, nie powiem, ale mam teraz czas walki z pokusami.

eufemizmem nadmiernym byłoby stwierdzenie, iż czułam zdenerwowanie i nieodpartą ochotę mordu na tak zwanych wycieczkowiczach, czyli tych co to w tę i we w tę, tam i z powrotem, do środka sali i ze środka, po piwo i z piwem, do toalety po piwie, a potem z toalety do środka albo może jednak lepiej na obrzeża. czy doprawdy podczas koncertu nie jest najważniejsze delektowanie się i obcowanie ze sztuką? ;) czy naprawdę koniecznie trzeba sobie urządzać spacery w dzikim tłumie?
aaa, denerwują mnie też ludzie, którzy udają spacerowiczów, po to tylko żeby zająć cudze miejsce. przepychają się, przepychają, robi się im miejsce, bo pielgrzymom przecież należy pomagać, zwłaszcza, gdy nie bardzo jest inne wyjście. także robiąc krok w tył, wciągając brzuchy, stająć na jednej nodze robisz im przejście, a oni nagle postanawiają, że tu właśnie dobiegł kres ich podróży, tu w tym miejscu, które tu kilka sekund wcześniej było twoim miejscem, będzie ich nowy dom. a ty zostajesz tak na tej jednej nodze, tuż za jakimś dwumetrowym facetem.

działają mi na nerwy również ludzie z wybujałym ZPZ, czyli zajebistym poczuciem zajebistości. na takim koncercie ludzi ci bawią się najznakomiciej i pokazują to wszem i wobec. ich życiową porażką byłoby pokazanie, iż choć przez chwilę nie są super wyluzowani i zabawni. przy czym to wyluzowanie i zabawa jakoś tak się muszą rozchodzić na innych, bo nie może to przejść niezauważone. nie po to przecież są zajebiści, żeby nikt tego nie widział.

śmieszą mnie również na takich koncertach laski w super mini i mega szpilach. taki outfit jest doprawny faktycznie najodpowiedniejszy w miejscu, gdzie człowiekowi przyklejają się stopy do podłogi, na której to od niepamiętnych czasów królują różne niezydentyfikowane ciecze i inne substancje. no i poza tym...cała sala śpiewa z nami...


także następnym razem musimy wykupić sobie miejsce siedzące w loży żeby móc w skupieniu i spokoju rozkoszować się muzyką....

ale jak to tak, na koncercie BFF w Stodole w loży? ;)