piątek, 30 listopada 2012

doglife


 
ajm dresik. dogdresik.
 
 
hał-joł, co tam na dzieli słychać ja siem pytam... 



trzy paski...te sprawy. nówka sztuka. oryginalik.
ADIDOG rulez. mamusia mi kupiła...
 


 a teraz daj ciasteczkową kosteczkę

czwartek, 29 listopada 2012

101 pomysłów na psią nudę



oooo bawię się świetnie....nie zatrzymasz mnie...

czyli jaki efekt można osiągnąć wykorzystując jedną torebkę budyniu...






ślady psich łapek oraz skruszona mina winowajcy tuż po odkryciu przeze mnie tej 'niespodzianki' bezsprzecznie wskazują kto jest sprawcą zdarzenia...



środa, 28 listopada 2012

Kurier...Ktokolwiek widział Ktokolwiek wie


no właśnie. kurier...postać, która przewija się od czasu do czasu w moim życiu. postać-zjawa. duch.
niby wszyscy wiedzą, że istnieje, ale niewielu go widziało. w tym ja. słyszałam, ba, nawet rozmawiałam, ale nie widziałam. paczki zawsze dostaję albo od zaprzyjaźnionych kwiaciarzy albo od ochroniarzy, tudzież sąsiadów. doszliśmy nawet kiedyś z kurierem do tego etapu, że on dzwonił, mówił, że zostawi tam gdzie zawsze. nie musiałam nawet potwierdzać gdzie rozładunek towaru nastapi, gdzie nasz terminal cargo się ulokował. w drodze do domu zaglądałam do kwiaciarni naprzeciwko, pani-kwiaciarka spośród kilkunastu innych paczuszek wyszukiwała mojej. i tak to się wszystko jakoś toczyło. teraz już nie mieszkam naprzeciwko kwiaciarni. teraz natomiast kurierzy upatrzyli sobie nieszczęsnych panów ochroniarzy osiedlowych. zastanawiam się czy chociaż od czasu do czasu coś im odpalają, bo jakby na to nie patrzyć wykonują za nich kluczową robotę.

kiedyś nie dawałam za wygraną. walczyłam. walczyłam zacięcie. bez kompromisów. bez wytchnienia. walczyłam, aby moją, opłaconą paczkę dostarczył mi jednak kurier osobiście, a nie zostawił w przygodnych miejscówkach czy innych okolicznych punktach usługowych. może się zdziwicie, ale miałam wątpliwości czy ta paczuszka do mnie trafi cała i zdrowa, w stanie takim jakim jak ją pan sprzedawca stworzył. no i oprócz tego, że bezwstydnie domagałam się dostarczenia osobiście mi tej paczuszki, to jeszcze miałam głębokie przekonanie, że płacąc za tą usługę, mam prawo tego właśnie wymagać.
okazuje się, że nie bardzo. bo większość firm kurierskich, a idąc za ciosem i kurierów pracuje w godzinach typowo biurowych. nie wiem jak to się dzieje, że w dzisiejszych czasach, gdzie punkty usługowe otwarte są do godzin późno wieczornych, kiedy to w niedziele, dzień święty, obkupi się człowiek od góry do dołu, od masła i coli, przez majtki i sweterek, po telewizor i samochód, kiedy to wszyscy pracują coraz więcej, coraz dłużej, że kurierzy akurat pracują jak Pan Bóg przykazał od 9 do 16. no i dziwnym trafem kiedy oni chcą mi tą przesyłkę dostarczyć, jak akurat wrednie siedzę wtedy w pracy i nie chcę, co jest już przegięciem nad przegięciami, wyjść wcześniej z pracy, że nie chcę mojego rozkładu zajęć dostosować do rozkładu jazdy kuriera.   

nie, nie chcę również aby mi te przesyłki dostarczali do pracy. nie chcę potem tachać takiego grilla elektrycznego 30 kilosów komunikacją miejską. nie chcę żeby paczka krążyła po całym biurze zanim do mnie dotrze (bo to kiedyś też miało miejsce). nie i koniec!


nie potrafię ogarnąć rozumem czemu taki kurier zamiast między godzinami 16-20 kiedy to istnieje największe prawdopodobieństwo zastania zainteresowanych odbiorem swych ciężko zakupionych przez internet towarów w swoich domostwach, jeździ sobie w godzinach 9-15. może się mylę, ale mam wrażenie, że większość populacji ludzkiej wtedy właśnie jest w pracy. no może poza emerytami, ale oni chyba niewiele zamawiają przez necika.
czemu nigdy nie pracują w godzinach popołudniowych? czemu nie można zorganizować tym kurierom pracy zmianowej? czemu ach czemu? czemu kurier z poczty polskiej dzwoni do mnie wcześniej, pyta kiedy będę i o 18 przyjeżdża i wręcza mi paczkę osobiście? czemu kurierzy z prywatnych firm tak nie mogą? i czy te wszystkie paczki porzucone gdziebądź zawsze docierają do adresatów? 


i co zrobić, jak pewnego dnia zapukam do sąsiadki, z uśmiechem na ustach powiem, że "chyba kurier u pani coś dla mnie zostawił", a ona na to mi odpowie  "ni chuja, nic nie mam pani do zaoferowania", to co ja wtedy biedna zrobię?

wtorek, 13 listopada 2012

Bawełniana



No i doczekali my rocznicy. Pięknej. Okrąglutkiej.  To dwa lata jak ślubowałam memu Ukochanemu, że będę najwspanialszą żoną na świecie. Z obietnicy póki co się wywiązuję ;)

Czy coś w tym czasie się zmieniło? Właściwie tak. Jest coraz fajniej! Mam odczucie, że z każdym kolejnym rokiem naszej znajomości więź między nami coraz bardziej się zacieśnia. Coraz większa miłość, coraz większa bliskość, zaufanie, przyjaźń. Jeżeli tak będzie dalej, to za kolejnych kilkanaście lat rozpłynę się z tego szczęścia i miłości. Także póki co mamy same diamenty z nieba... :)
Oczywiście jestem przygotowana, że ten pałac może kiedyś runąć, ale zakładam, że uda nam się go szybko odbudować, bo fundamenty będzie miał niezniszczalne.

Wszyscy wokoło gadają o kolejnych „kryzysowych” punktach  na osi czasu każdego związku. I tak słyszałam już o kryzysie po dwóch latach, potem po czterech, sześciu... Póki co przetrwaliśmy je wszystkie. Tzn. przetrwaliśmy te rocznice bez kryzysów. Więc czekam. Nie żebym była pesymistką, ale wolę być czujna i przygotowana. Lepszy wróg znany niż nieznany J
Podobno najwięcej rozwodów jest w pierwszym i dwudziestym roku po ślubie. Do dwudziestki mi jeszcze daleko więc póki co chyba nie powinnam się martwić?

Będąc nastolatką wydawało mi się, że wyjdę za mąż z rozsądku. Chyba mój praktyczny stosunek do życia brał wtedy górę. Okazało się natomiast, że wyszłam za mąż i z rozsądku i z miłości. I to jakiej!
Fajnie!



sobota, 10 listopada 2012

O.N.A ZEZIA I GILER



 



na temat książki chylińskiej agnieszki mam uczucia mieszane. a właściwie nie. nie mieszane. raczej już jasno sprecyzowane. i pomimo mojego bardzo dobrego nastawienia, bo jakoś tak, nie wiem czemu, liczyłam, że to będzie coś, to jednak "czymś" się nie okazało.

owszem przyzwoita książeczka dla dzieci, z opisem świata dorosłych widzianych oczyma dziecka, ale jak dla mnie to właściwie wstęp do dalszej opowieści. opowieści, która to z pewnością będzie miała miejsce, o czym informuje nas znak zapytania przy napisie KONIEC. ale jednak książce brakuje jakiejś historii, przygody. jest to właściwie suchy opis głównej bohaterki Zezi (nie wiem skąd w tytule "Zezia i Giler" znalazł się Giler, który jest postacią mocno drugoplanową). i tylko tyle. 


trochę to nudnawe. nie wiem skąd te komentarze z okładki, że taki Prokop czytając "świetnie się bawił", a Kozyra "że książka go tam wciągnęła, że nie mógł zasnąć do rana", natomiast redaktor naczelna wydawnictwa Pascal "uśmiała się do łez i poryczała, już wcale nie ze śmiechu". bez przesady!!! książkę czyta się przez godzinę, więc nie wiem skąd potrzeba czytania jej do rana. są momenty zabawne, ale nie bawią do łez, przynajmniej mnie.
to nie opowieść o Karolci i jej zaczarowanym niebieskim koraliku :(


ale może dzieci nie będą tak wybredne...


czwartek, 8 listopada 2012

Co w trawie piszczy. Odcinek 2



  
 
Witam w kolejnym odcinku "CO W TRAWIE PISZCZY". Ponieważ trailer programu zyskał swoich fanów, postanowiłam go kontunuować.

odcinek sponsoruje britney spears i coca-cola*

 
Idąc za potrzebami Czytelników postanowiłam wprowadzić odrobinkę tematyki edukacyjnej. Poczyniłam pewien research, i tak w dzisiejszej odsłonie chciałabym dokonać analizy, rozłożyć na czynniki pierwsze, rozbebeszyć wręcz kilka tekstów naszych rodzimych twórców, artystów estrady i ich utworów z pierwszych miejsc list przebojów.

 

Wielką popularnością cieszy się wracający do łask zespół Ira wraz ze swą piosenką"Szczęśliwa". Przybliżmy ją więc Naszym Drogim Czytelnikom.

To tylko deszcz nie moje łzy
naprawdę życzę Ci
bądź szczęśliwa
szczęśliwa z nim
To tylko deszcz nie żadne łzy
naprawdę uwierz mi
bądź szczęśliwa
szczęśliwa z nim
bądź szczęśliwa

Podmiot liryczny poczynił tu pewne porównanie, porównał swe łzy do deszczu. Stąd od razu nasuwa nam się skojarzenie, że będzie raczej smutno niż wesoło. Wprowadza nas tym samym w nastrój nostalgiczny, by nie rzecz przygnębiający. Niewątpliwie utwór jest o miłości, miłości nieszczęśliwej, niespełnionej. Autor, mimo, iż opuszczony przez ukochaną, jawi nam się tu jako człowiek niezwykle wyrozumiały, a przede wszystkim empatyczny. Mówi tu swojej eks-ukochanej żeby była dalej szczęśliwa, "szczęśliwa z nim". "nim" to oczywiście ten drugi, kochanek. Ale mimo tego wszystkiego nasz artysta dobrze jej życzy, a mógłby przecież źle. I jeżeli ta zdzira (żeby nie było wątpliwości, to mój epitet, poniosło mnie, ale nie mogę patrzeć na takie zło i bezczelność) ma jeszcze wątpliwości, to autor ją zapewnia, mówi "naprawdę uwierz mi" i tak ucina wszelkie wahania.

Naprawdę jestem wzruszona. Azaliż to arcydzieło!!!


Szybko zmieniamy klimat. Pochylimy się teraz nad "Barceloną" zespołu Pectus. Ciocia wikipedia twierdzi, że to polski zespół rockowy utworzony w 2005 roku. Co do jego polskości zastrzeżeń nie mam. Co do rockowego brzmienia mam wahania- utwór utrzymany jest w klimacie mocno biesiadno-popowym, wręcz golec-orkiestrowym. Ale z drugiej strony tylko krowa nie zmienia poglądów, a agnieszka chylińska przestaje fuckać nauczycieli by zacząć modern rockingować i pisać książki dla dzieci.

ale nie o tym chciałam...

To był sen, piękny sen
W Barcelonie, w San Andre
Coś mi mówi: ”Życie zmień!”
Tylko słońce, wino, śpiew
W sercu pusto, nie ma nic
To, co było, miało być
Tylko przyjaźń, która trwa
W Barcelonie, bliżej gwiazd

Szczęście jest tak bardzo blisko
Jeśli tego chcesz
Marzeniami zbuduj przyszłość
Swój własny los


I od razu jaka zmiana nastrojów!!!! Mamy tu dionizyjską pochwałę życia. Pean słońca, wina i śpiewu. Podmiot liryczny namawia nas do odmiany naszego życia, krzyczy bez ogródek "życie zmień!". koniec. kropka. bez żadnych warunków. Śmiem nawet sądzić, że namawia słuchaczy do zmiany życia nie tylko w Barcelonie. Zwłaszcza, że nie każdy jest przecież w tej chwili w hiszpanii, a nawet może nigdy nie będzie. Myślę, że utwór ma jednak wydźwięk ponadczasowy i ponadpaństwowy. Barcelona jest tylko przykładem. naszą barceloną może być właściwie każde miejsce. Miejsce, i tu przepiękna metafora, "bliżej gwiazd". Każdy może i powinien odkryć tą swoją "barcelonę". I wtedy odnajdzie szczęście!

Jakież to prawdziwe.....

 
Wilki wracają z wielkim hukiem i łechcą nasze uszy piosenką "Czystego serca"...


Straciliśmy kontakt, drogę dusz do własnych serc
Gdzieś zaginął złoty klucz i nadciąga zmierzch.
..........
Ref.: Czystego serca szukam jak świętego drzewa
w lesie martwych dusz
Czystego serca pragnę tak jak głodny chleba
Razem w drogę pójść i nie wracać już.

 
sorry, ale totalnie nie wiem o co kolesiowi chodzi.... w każdym razie moim the best of the best jest "czystego serca szukam jak świętego drzewa". to na pewno jest tak wysokie i skomplikowane, że zwykły szary człowieczek (taki jak ja) tego nie ogarnie i nie pojmie swoim ograniczonym rozumkiem. niech brak komentarza będzie najlepszym komentarzem!

 
Tematyka nieszczęśliwej miłości jest w twórczości dosyć mocno eksploatowana. ale nie ma się czemu dziwić. Jakież to nam bliskie. Jakież ludzkie. "nic co ludzkie nie jest nam obce" chciałoby się rzecz.

I tak, na deser wszystkim dobrze znany Mateusz Mijał feat. Liber i "Winny"

Pomyliłem się jeszcze raz
A nie da w dłoni zamknąć się dwóch dzikich serc
Nazywam się winny, bo cokolwiek zrobiłbym
Już nigdy nie będę właśnie tym z kim chciałaś być

Nasz artysta ewidentnie czuje się winny. Nawet się tak nazywa. Zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie zrobić nic, by to zmienić. Bo przecież "nie da w dłoni zamknąć się dwóch dzikich serc"- ach ci nasi artyście, szafują metaforami tak sprawnie, a co najważniejsze tak trafnie, że nie ma chyba osoby, której by to nie poruszyło. mnie rusza. przeszywa na wskroś.

 
Czuję się poruszona...

 
 
Polscy artyści wzruszają, bawią, kochają, zachęcają, a czasem zasmucają, ale nikogo nie zostawiają obojętnym...I tym akcentem kończymy audycję. Dobranoc!
 

* odcinek zawierał lokowanie produktu



środa, 7 listopada 2012

Wakacje się skończyły, a teraz do roboty...



No i nadszedł ten czas. Niecałe dwa lata po ślubie pierwsze zapytania o potomstwo ujrzały światło dzienne. Ufff. Wreszcie. Myślałam, że nigdy się nie doczekam ;) Trzeba przyznać, że i tak okres ochronny trwał całkiem długo. Szczerze mówiąc spodziewałam się, że z wybiciem godziny zero, w której to ślubowałam memu Mężowi, że będę z nim nie tylko wtedy, gdy z nieba będą nam leciały diamenty, ale również i, a nawet przede wszystkim gdy wiatr w oczy, piasek w oczach, a przed nami przepaść, padnie z ust mojej teściowej  „no to teraz czekamy tylko na berbeciątko”. Ze ślubem była inna bajka. Pytania kiedyweźmiecietenślub pojawiały się regularnie przy każdym spotkaniu. I tak przez kilka lat. Takiej samej regularności i wytrwałości spodziewałam się też w temacie dzieci. Ale pod tym kątem moja teściowa wykazała się niezwykłym taktem.
No ale jak wspomniałam to już historia...dawno nieaktualne. Teraz natomiast na tapecie są moje komórki jajowe...czy aby dorodne i dojrzałe, i mężowe plemniki, czy dostatecznie machają ogonkami. No i czy są  wystarczająco zdeterminowane.  A najlepiej by było żeby ocenił to jakiś dochtór. Dobrze, że na święta zostajemy w domu, bo rodzinnie byśmy nad karpiem dumali nad odpowiednimi pozycjami.

Teściowa zbierała się chyba te całe dwa lata żeby uderzyć z grubej rury. Ale w gruncie rzeczy nie mam jej tego za złe.   
Trzeba przyznać, że temat dzieci pojawia się na tapecie coraz częściej. Wszyscy pytają. I pytają.  Mama jedna, mama druga, siostra (ta, to już się nakręciła jak katarynka :), znajomi. Co jednak ciekawe wśród znajomych tendencja jest raczej mniej niż bardziej prokreacyjna. Dzieci mamy tyle co kot napłakał. Wszyscy jeszcze robimy oszałamiające kariery i cierpimy na chroniczny brak czasu, bo musimy realizować swoje nietuzinkowe pasje ;)

Siostra zadała mi pytanie, czy chcę bardzo. Więc jej powiedziałam, że owszem, chcem. Nawet czasem bardzo. Ale gdyby nie trzydziestka na karku, to bym jeszcze nie chciała.  THE END.



 
 

wtorek, 6 listopada 2012

poniedziałek, 5 listopada 2012