czwartek, 29 marca 2012

"Dla Marty"




Pustki uczyniłaś w sercu moim
Tym nagłym i niespodziewanym odejściem swoim.

 
Cała w żałobie i smutku po Tobie
Tęsknię i płaczę, ma łza w biurku dziury żłobie

 
Choć myślę sobie, że jesteś na długim urlopie
W wódce swe żale chyba utopię

 
Na wieczną pamiątkę hasło w kompie dla ciebie zmieniłam
Tak bardzo za Twą osobą dzisiaj tęskniłam.

 
I choć twarz Twa w mej pamięci na wieki zostanie
Ufam, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie.

 
Że nasza przyjaźń przetrwa próbę czasu
I nie będzie w tym żadnego mojego przykazu.

 
W domu w sielance z dziećmi jakiś czas pożyjesz
I swoją pasję zawodową na nowo odkryjesz.

 
I życzę Ci w nowym lepszym życiu powodzenia
Nie mówiąc jednakowoż Ci „Do widzenia”
 
:-]


podróże do pracy ciąg dalszy



I znowu źle ulokowałam uczucia. Za każdym razem próbuję innych pozycji i miejsc i za każdym razem mam pecha. I nigdy, tam gdzie ja akurat się ustawię, nikt z siedzących wcześniej niż ja z autobusu wyjść nie zamierza. Wyjść i mi ustapić miejsca. Także zawsze stoję. Stałam też i dziś. I jak co dzień ubolewałam nad swoją niedolą. Czyli dzień jak co dzień.

 
Czasem, z nadzieją sprawiedliwości tego żywota wsiadam. Wsiadam i sobie myślę, że kiedyś gdzieś ktoś doceni to, co ja teraz robię, że stoję tyle czasu jadąc co rano środkiem transportu publicznego co się autobusem zowie i że ci wszyscy ludzie co sobie tak wygodnie siedzą, zrozumieją w końcu, że tej pani (mi mnie) bardziej siedzenie się należy. I że wstaną, ustąpią i jeszcze przeproszą, że do tej pory niesłusznie zajmowali.

 
I widzę ten dywan czerowny, po którym krocze, i nawet widzę płatki róż na tym dywanie... i tak zmierzam w kierunku tej wolnej miejscówki, wszyscy wokoło biją brawo i łączą się w żalu nad mym cieżkim losem dojazdów do pracy, klepią po plecach, no jak nic czuję ich wsparcie...

 
Niestety póki co, jak na złość, wszyscy wokoło wysiadają i tylko ja mam za daleko żeby tak oto wolną miejscówkę na nowo zasiedlić. Przy mnie wszyscy siedzący zawsze do pętli muszą jechać albo na bezczela (no bo to już jest naprawdę przegięcie) wysiadają przystanek przed moim. Teraz, wybaczcie, to trochę poniewczasie- sobie myślę- teraz to ja mam to gdzieś. Gnomy jedne, złośliwe...

 
Ale wierzę szczerze, że gdzieś jest takie miejsce na ziemi, a może to raj, takie miejsce piękne, gdzie każdy, nieważne, młody czy stary, mały czy duży, głupi czy mądry, kobieta czy meżczyzna, kierownik czy jego podwładny, no każdy bez wyjątków, i nieważne kiedy wsiada czy kiedy wysiada, zawsze siedzi w autobusie. No istny raj, mówię Wam...

 
Ciąg Dalszy Nastapi....bo nie wyobrażam sobie żeby nie nastąpił...


sobota, 24 marca 2012

czwartek, 22 marca 2012

smęty...




Albo to depresja albo przesilenie wiosenne albo zespół napięcia. Albo wszystko to po trochu mnie męczy. Generalnie popadłam w otchłań rozpaczy...no może przesadzam, może to nie odchłań, tylko chwilowy zjazd i nie rozpacz, tylko przygnębienie. W każdym razie towarzyszące mi na co dzień uśmiech i radość się na razie ulotniły. Uśmiech z radością wzieli sobie urlop, chyba muszą ode mnie odpocząć, za bardzo je ostatnio eksploatowałam.

 
Żeby nie było, mam masę powodów do szczęścia i żadnych w sumie większych problemów. Także narzekać nie powinnam, a nawet mi nie wypada. I generalnie mi głupio...Ale jako że to mój bloog i sobie mogę pozwolić na wszelkie ekstrawagancje, to se dziś trochę posmęcę!

 
Czuję się zmęczona. Głównie pracą. Nie żebym nie rozumiała, że sens każdej istoty ludzkiej w pracy właśnie tkwi, bo PRACA USZLACHETNIA, a przede wszystkim pozwala zaspokoić różne potrzeby, wiecie takie przyziemne, mieszkaniowe, jedzeniowe i takie tam. No ale niestety doszłam do wniosku, że nie lubię już mojej pracy, tej konkretnie suki, co to do niej każdego dnia jadę rano zastanawiając się czy jest tego warta.
No i jednogłośnie stwierdzam "NIE JEST".

 
Po pierwsze: Zaspokaja zbyt mało moich potrzeb. Moje potrzeby zaspokaja głównie mąż, ale to już inna para kaloszy...
Po drugie: Jest za daleko! Na serio, ponad trzydziści kilosów w jedną stronę przebijając się przez całą stolicę może człowieka wykończyć.
Po trzecie: Dopadło mnie wypalenie zawodowe, wszystko co robię 'pracując' mnie irytuje i wkurwia nieprzeciętnie, a to raczej nienajlepiej wróży na przyszłość.
Po czwarte: Właśnie odeszła z pracy kolejna już moja super kumpela i oto zostałam sama jak palec. I zrozumiałam, że dotychczas 'jakoś' było, bo były one. W pracy dobrze się bawiłam więc nie zwracałam uwagi na różne niedogodności.

 
Tak to oto zrobiłam sobie rachunek sumienia i niestety kurwa nie wyszedł najzajebiściej.

 
Ale niestety jako że w najbliższej przyszłości planuję począć i porodzić syna lub córkę, zmiana pracy w tym momencie nie jest chyba najlepszym pomysłem. Ewentualny przyszły pracodawca mógły się z deczka wkurwić jakbym zapragneła sobie tak od razu u niego inkubować potomka. Mogłabym nie zdążyć dać sie poznać z dobrej strony. A jest co poznawać, mówię Wam :)

 
Także czekam co przyniesie los...

wtorek, 20 marca 2012

dzień bez awantury to dzień stracony


W weekend znowu gościliśmy gości. Wiem wiem co pomyślicie, "ale towarzyscy młodzi ludzie, co weekend goście, znajomi, zero nudy, imprezy rulez". Ja nawet dodam, że nie tylko w weekendy, ale to tak tylko dla dobrego pijaru ;) No i generalnie wszystko byłoby gites, gdyby nie fakt, że to akurat taki przykładny rodzinny niedzielny obiad był. Zero szaleństw i picia wódy na umór. Także generalnie w sobotę włączyłam sobie motorek w tylnych czterech literach, odpicowałam mieszkanie na luks żeby się świeciło i podłoga wypastowana dobry poślizg miała (zgodnie ze standardami mojej rodzicielki, u której to dobrze wypastowana i wyfloterowana podłoga warta jest ofiar w ludziach, bo nie jedna już osoba bliska była utraty życia, a co najmniej skręcenia sobie kostki na tejże wypastowanej i wypolerowanej podłodze). Także generalnie cały dzień sprzątałam, a potem, jako przykładna gospodyni domowa postanowiłam zaserwować gościom dania własnymi ręcami przygotowane, także najpierw napychałam papryki czerowne mięsnym farszem, potem w rozbite piersi z kurczaka nakładałam wcześniej podsmażone na masełku pieczarki z cebulką i żółktym serkiem formując z nich koniec końców coś a la de volaille, następnie blenderowałam zawartość zupy robiąc z niej bardziej wyrafinowaną zupę krem. No i ciasto, żeby nie było, że zapomniałam o deserze. Nie przystoi takie faux pas takiej housewife jak ja. Czyli ciasto z kajmakiem, budyniem, bitą śmietaną też było. Generalnie miałam mocne postanowienie nie wypuścić nikogo kto nie będzie się toczył z przejedzenia. Postanowienia dotrzymałam, a jakże i goście mnie w tym względzie nie zawiedli.

 
Także niedzielne popołudnie przebiegało bez zarzutu, konsumowaliśmy sobie, popijaliśmy winko, raczyliśmy się kawką z mlekiem spienionym, co go spienił mój wypasiasty ekspres do kawy (najbardziej w nim podoba mi się to, że spienia mleko, to, że też robi kawę jest dla mnie sprawą drugorzędną), obdarowywaliśmy się wzajemnie komlementami i wszystko zmierzało w dobrym kierunku, ale...No właśnie ALE niestety miało miejsce. W mojej rodzinie rodzinny obiad bez awanturki to obiad stracony. Taki obiad bez ikry, można by rzec. Mówimy 'awanturka' myślimy 'moja matka rodzicielka' co to się ostatnimi czasy specjalizuje w tym temacie.

 
A zaczęło się niewiennie, ale cóż każdy powód jest dobry żeby zrobić scenę. I jako że moja siostra i matka działają na siebie jak kibice Polonii na kibiców Legii, czyli jak przysłowiowa płachta na byka, to i powód szybko się znalazł. Od słowa do słowa rodzicielkę dopadł wkurw zwany wkurwem maksymalnym, niepochamowanym, zero kompromisu. Jestem zła, tak więc spierdolę wszystkim innym humor i nie mam z tym najmniejszego problemu- tak to można podsumować. W sekundzie żale i wyrzuty zostały skierowane również w moją stronę, choć nie wypowiedziałam ani jednego słówka. Wiem to na pewno, że ani jedno słówko z mych ust nie padło, gdyż pamiętam dokładnie jak w myślach sobie powtarzałam żeby siedzieć cicho i przeczekać, bo jednak inni goście, dalsza trochę rodzina (choć już przyzwyczajona do podobnych występów matki mej), choć kulturalnie udają że jakoby ich w tym momencie nie było, jednakowoż są i chciałabym żeby mimo wszystko miło ten obiad zapamiętali, także siedzę i czekam aż wkur minie, bo zazwyczaj mija. Ale póki co nie zbliżamy się do tego wyczekiwanego momentu. Póki co wkurw narastał, ja zresztą też niemałą miałam w tym zasługę (choć za cholerę nie wiem jaką, bo ani jedno słóweńko, no wiecie) i słyszę "że ona ostatni raz już jest na takim obiedzie, że zaraz już sobie stąd idzie, że nikt jej nie szanuje, JEJ, MATKI RODZICIELKI, co to swe dziatki tu obecne własnoręcznie urodziła, własną piersią wykarmiła, a one takie niewdzięczne. Czara goryczy się przelała. A że niedziela dniem pięknym i słonecznym była i wszyscy na rozcież balkony rozwalili, to i sąsiadom się z tej matczynej pogadanki też coś uszczknęło. Także sąsiedzi nas jeszcze nie znają, my sąsiadów póki co też nie, ale oni już co nieco wiedzą o wielkim nieszczęściu jakie to dotknęło matkę moją na niedzielnym obiedzie u córki. I zabijcie mnie, ale za cholerę Wam nie powiem o co jej poszło...

 
Bo generlanie matka moja od jakiegoś czasu, a właściwie od kilku już lat jest nieradzącą sobie ze sobą i własnymi emocjami, przepełnioną żalem i wyrzutami do wszytkich wokoło, tylko nie do siebie kobietą. Nieprzyjmującą żadnych uwag pod swoim adresem i przekonaną o swej wspaniałości egocentryczką. Uważającą, że jej, jako matce wolno wszystko, łącznie ze zrobieniem bydła na rodzinnym miłym niedzielnym obiedzie. Kiedyś najbliższa mi osoba, przyjaciel i powiernik. Dziś, jej złote myśli rodem z Małego Księcia nie robią już na mnie wrażenia. Mały Książe jest super, naprawdę, ale jak się ma trzynaście lat, nie trzydzieści. Dziś uczeń przerósł mistrza i ten mistrz już mu nie imponuje tak jak kiedyś.

 
Jeszcze kilka lat temu najbliższa mi osoba, a teraz przepaść nas dzieląca rośnie z każdym kolejnym rokiem. I te tony żali, które codzinnie na mnie wylewa jeszcze tę przepaść pogłębiają. Bo nie mogę już organizować jej życia, bo mam własne. Bo nie mogę być wciąż obarczona i przytłoczona jej problemami, bo mam zaszczyt posiadać swoje, o których ona nawet nie chce słyszeć. Bo nie potrafi zrozumieć, że każdy jest kowalem własnego losu i każdy odpowiada za swoje życie i jego kształt. I że nikt inny nie zmieni jej życia w cudowną bajkę i że książę na białym koniu nie spadnie nagle z nieba. Że nie mogę wiecznie matkować swojej własnej matce!

 
Ale to wszystko mogę sobie co najwyżej na blogu napisać. Bo tego wszystkiego powiedzieć jej nie mogę, gdyż albowiem obraziłaby się na mnie do końca życia i jeden dzień dłużej. Niestety life is brutal.

 
Wkurw minął tak szybko jak się zaczął, czyli z prędkością światła i już potem wszyscy sobie razem radośnie gruchaliśmy udając, że jakoby nic się nie stało.


 
I na koniec żart sytuacyjny:
Mąż do żony:
- Który raz twoja matka była u nas na obiedzie?
- ..........
- Ostatni!

czwartek, 15 marca 2012

Kocham Cię Kochanie Moje



Mąż do żony:
 
- "Wolę cię czytać niż słuchać"
- "Najbardziej cię kocham jak śpisz"

 
Mąż to Mąż, żona to ja...


niedziela, 11 marca 2012

Kochanieńka odblokować Ci czakrę?


W sobotę gościliśmy gości. Czuliśmy się w obowiązku zadbać o ich dobre samopoczucie, więc najpierw serwowaliśmy im jedzonko różnego rodzaju, poiliśmy przeróżnymi napojami, również tymi bez;)alkoholowymi, zabawialiśmy interesującą konwersacją poruszając przeróżne topics of conversation będące na czasie, chwaliliśmy się swoim domostwem ukazując przeróżne jego skarby sztuki i kultury, proponowaliśmy dla relaksu nawalankę na miecze (na PS, nie w realu), a potem zupełnie jakoś tak przypadkowo, gdy już kindersztuba przestała mieć znaczenie, kiedy bałagan na stole nie robił już wrażenia, kiedy to gospodarze oraz goście odczuli wszechogarniające odprężenie i wszystko już zaczęło toczyć się swoim własnym wolnym rytmem, kiedy już tematy rozmowy przestały być wyrafinowane, a pojawiły się sprośne żarciki, wtedy to właśnie postanowiliśmy pooglądać TV (Wiem wiem żenada, co za pokolenie, na telewizji wychowane, a gdzie potańcówka ja się pytam, gdzie te tańce-wygibańce?).


I co zwróciło naszą uwagę i kazało nam poprzestać na tym programie przez chwilę i jeszcze dłużej? Nie, nie Telezakupy Mango…Otóż nasze zainteresowanie wzbudziła Kosmica TV, jeden z tych programów obok EzoTV, które żerują na biednych głupich ludkach, które ze jedyne 3,9 pe el enów mogą sobie na odległość przez telefon odblokować czakry. Małymi literkami na ekranie napisane, że te 3,9 zyla to opłata za połączenie, nawet jeśli się nie trafi na wizję i nawet gdy wróżbita Piotr nie zaszczyci nas swoją mową więc to pewnie nie jedyne 3,9 jakie trzeba zapłacić za to odblokowanie czakr. Ale jednak chętni byli. Wróżbita Piotr miał co robić, się chłop naodblokowywał tych czakramów nie ma co.

 
Generalnie Wróżbita Piotr wyglądał jakby się urwał właśnie z seminarium duchownego, wygląd, głos, opanowanie, no wszystko się zgadzało. Przekonujący był skubany, jakby naprawdę szczerze wierzył, że przerwane połączenie, które właśnie miało miejsce na wizji, jest wynikiem złej energii panującej w studio i trzeba ją odpędzić kręcąc młynkiem (na serio koleś przez kilka minut kręcił jakimś młynkiem przywleczonym z Indii czy Chin, a jaki był wkurwiony na tą złą energię, jakby mógł, to by tej energii złej nakopał i zaproponował pojedynek na gołe klaty).

 
I tak za jedyne 3,9 za połączenie wróżbita niby-ksiądz odblokowywał te czakry, machał wahadełkiem, kazał głęboko oddychać, zrobić sobie wizualizację siebie szczęśliwego w innym życiu, pozbyć się negatywnych myślokształtów burzących pozytywną energię wokół nas. I jak mu nie wierzyć? Chłop bądź co bądź jest mistrzem Reiki w Szkole Usui Reiki Ryoho i daje gwarancję w postaci certyfikatu, który każdemu może wystawić po takiej 3-minutowej sesji telefonicznej. I obiecuje przesłać tę energię Reiki, doradzić w miłości, zdrowiu, finansach i naprostować zagmatwane ścieżki życia. No i powtarzam jak mu nie wierzyć? Nawet sobie w CV można wpisać, że się ma już odblokowane czakry poświadczone certyfikatem. A co, lepiej mieć odblokowane niż nieodblokowane. W końcu zablokowana czakra to zablokowany swobodny przepływ energii w ciele. Co bardziej ogarnięty i światły pracodawca wie, że lepszy pracownik to taki któremu ta energia przepływa bez ograniczeń i przeszkód. Na pewno w każdym razie nie zaszkodzi odblokować.

Potem jeszcze Mistrz może doradzić jakie zioło pomoże rozplątać nam te zaplątane ścieżki życiowe. Także to taki wash&go wróżbita-diler. Człowiek renesansu można by rzec.

Na początku jeden telefon to jedna odblokowana czakra, a że wszyscy zgromadzeni na kanapie brnęliśmy dalej w Kosmico-oglądanie to dotrawaliśmy także do promocji i można było jak na wypominkach podawać imiona kilku osób i wróżbita Piotr obiecał w najbliższej przyszłości wszystkim tym nieszczęśnikom odblokować co trzeba. Zaczęliśmy się już wahać, no bo jak taka promocja, czy by jednak nie skorzystać, jeden telefon i hurtowo wszystkich nas załatwi za jednym zamachem. Ale jednak nie, każdy chyba woli w domowym zaciszu...
 
 
Małżonek mój w każdym razie skwitował tylko "patrz, ucz się, rób natatki i za tydzień, najdalej za dwa widze cię w Kosmica TV i zaczynasz zgarniać kokosy".


poniedziałek, 5 marca 2012

Tematy okołodzieciowe


Dzieci…mieć czy nie mieć? Oto jest pytanie...Nie mieć? Pustka taka człowieka ogarnia. Mieć? Nadmiar bodźców miejsca zastępuje pustce. I tak źle i tak niedobrze…


Generalnie jesteśmy na etapie podejmowania decyzji o przekazaniu swoich pięknych, jędrnych i specjalnie wyselekcjonowanych przez Matkę Naturę genów. Niestety Matka Natura bywa suką i pewnie wybierze te geny, co się niezbyt Panu Bogu w nas udały i je akurat przekaże naszemu potomstwu. Ale liczymy, że dzieciakowi coś z tych genów lepszego sortu też skapnie i po rodzicach mu miła pamiątka zostanie.


W każdym razie chcemy się rozmnożyć. Pominąwszy fakt, że dziecko to radość, szczęście, dopełnienie rodzinnej sielanki, a właściwie sielanka ta byłaby mega niesielankowa gdyby tegoż dziecka zabrakło. I pomijam ten fakt, choć wydaje mi się to niezwykle ważne i nie chciałabym tego trywializować. I generalnie bardzo chcę mieć dziecko i nawet nie jedno, ale nie jestem przekonana czy już. Boję się wielu spraw z tym związanych, ale najbardziej chyba, że moje życie się zmieni i nigdy już nie wróci do poprzedniego etapu. I boję się że zawsze już będę Matką, a nie Żoną czy Kochanką. W sensie, żoną przestać być nie zamierzam, kochanką też nie (kochanką tylko w małżeńskiej alkowie, żeby nie było). Ale i tak bycie Matką będzie the most very important i nigdy już Żona nie wygra z Matką, Kochanka nawet nie stanie do walki. Matka zagarnie całe terytorium, zostawi może wolny metr jeden żeby się tam Żona z Kochanką zmieściły, ale niech suki nie będą za głośno, niech tam pod miotłą cicho siedzą, bo tu rządzi Matka, tu ona jedna rację ma. Żona i Kochanka schodzą na dalszy plan, właściwie margines.
I z jednej strony to rozumiem i wydaje mi się, że kolej rzeczy taka właśnie jest i musi być. I rozumiem, że dziecko staje się tym epicentrum wszechświata i liczy się już tylko to żeby być dobrym rodzicielem. I że chce się już być tylko tą Matką. Rozumiem to i przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza. Ale też nie chciałabym rezygnować z bycia żoną i bycia kochanką memu mężowi. Nie chciałabym by było to mniej ważne. Nie chciałabym rezygnować z siebie, zapomnieć całkowicie o swoich potrzebach, ambicjach. I wszystko oddać w hołdzie Macierzyństwa, nic dla siebie nie zastawiając. A czuję, że tak niestety być musi, przynajmniej po części…

Wszyscy tu teraz zaprzeczą i powiedzą, że pierdolę, że przesadzam, że się nie znam. Ale ja na to „hola hola, ja tu empiryczne doświadczenia na ludziach przeprowadzam, ja tu desk research zrobiłam w tym zakresie”. I że przecież nie jedną nie dwie nawet i nawet nie trzy lecz więcej historii okołodzieciowych mam okazję słyszeć. I słyszę, jak mąż od roku nie śpi z żoną w łóżku, jak jego miejsce na stałe już potomek zajął, już sobie wymościł miejscówkę obok mamusi (niech tatuś se spierdala do drugiego pokoju, bo ja teraz pierwszeństwo mam do mamusinego cycka). I słyszę jak mąż przez rok musi pościć (nie wiem jak to robi, bo facet przecież swoje potrzeby ma, nie), bo żona Matką się stała przecież, nie Kochanką. Pociąg seksualny się gdzieś ulotnił, miejsce zrobił dla macierzyństwa. A jeżeli pociąg się zmaterializuje na chwilę to i tak nie będzie czasu na miłosne igraszki lub seksapil kobiety będzie dalece daleki od chęci obcowania fizycznego. I słyszę, „że w kinie to my, odkąd Krzyś się urodził to nie byliśmy”. Chuj z kinem, mogę się obyć, ale że czasu brakuje na wszystko łącznie z sikaniem? to już budzi moje obawy. Że nie da się już normalnie pogadać przez telefon z kumpelą bez „sorki kupa, sorki luknę czy mały śpi, sorki jednak nie śpi, płacze”. Że nie masz czasu dla siebie, że żyjesz już tylko i wyłącznie życiem dziecka. I że tak już będzie zawsze, bo dziecko dzieckiem nigdy być nie przestanie.
I wiem, że mnie to wszystko czeka. I się zastanawiam czy jest warto. I wiem, że odpowiedź jest tylko jedna. Że niczego w życiu teraz bardziej nie pragnę niż być matką. Że może tylko chciałabym to delikatnie jeszcze odsunąć w czasie. Ale wiem też, że już za długo to w czasie odsuwam, bo zegar biologiczny tyka, a w moim przypadku to już właściwie zapierdala, że moja macica już pierwszej świeżości nie jest, że tyle już jajeczek niezapłodnionych się wzięło i zmyło. I się boję, że niedługo ich zabraknie. I że mój instynkt macierzyński już zaczął świrować. I że jak widzę dziecko to się rozpływam i że marzę córeczce różowe sukieneczki kupować i różowe kokardki we włoski wplatać, a pokój na różowo pomalować.

I wiem już, że ten nadmiar bodźców lepszy jest od pustki… I że te wszystkie niedogodności rodzicielstwa uśmiech dziecka rekompensuje. I mówię „jestem na tak”. Wybieram Ciebie Macierzyństwo! Sympatyzuję z Tobą, Kochanieńka!


Ufam tylko, że Macierzyństwo będzie też sympatyzowało ze mną

czwartek, 1 marca 2012

nieprzemyślane zagubienie kluczy



Wrócił Mąż z pracy i obwieścił, że klucze do mieszkania zgubił. A ja na to od razu, nawet chwili zawahania nie miałam i nawet sekunda nie minęła, no może sekunda to akurat tak, w każdym razie ja tak od razu zareagowałam i z mych ust padło „Ale jak to się stało?”.


Na to słyszę „Szedłem sobie późnym popołudniem, słońce chyliło się już ku zachodowi, mżyło, wiał silny wiatr, mijający mnie ludzi spiesznym krokiem udawali się do swoich domostw, no i wtedy właśnie, w tej właśnie chwili postanowiłem zgubić klucze”.
- No Misia weź się ogarnij- słyszę- skąd mam wiedzieć kiedy i jak to się stało!



Jestem naprawdę oburzona, że nie wybrał odpowiedniego momentu!